Najpierw dojeżdżamy do granicy – jedziemy od wczesnego ranka i raz za razem wpadamy to w wielgachną dziurę na drodze, to na próg zwalniający. Koniec Senegalu żegna nas świtem pełnym pierwszych promieni słonecznych. Na granicy istny armagedon. Setki ludzi chodzi we wszystkie strony, osły sterczą na asfalcie, a nam nie pozostaje nic innego, jak szukać urzędników migracyjnych i tych od cła. Duchota. Znajdujemy i do przodu, do przodu. Pieczątka – bum. Stempel – bum.
Po siedmiu tysiącach kilometrów wjeżdżamy na gambijską ziemię i już chcielibyśmy rozdawać klapki. Mamy w samochodzie z trzysta par, które dotarły do nas już po zapakowaniu kontenera. Zbroimy się w cierpliwość i szukamy promu. Jakieś trzydzieści kilometrów za granicą zaczyna się miasteczko Barra, a w nim kosmiczny korek do odprawy promowej. Promy są tylko dwa, bo trzeci zatonął w nocy. Przeciskamy się w kolejce, kupujemy bilety i grzecznie pchamy się klapcarem do przodu. Auto na aucie. Człowiek na człowieku. Wszystko na wszystkim.
Płyniemy przez rzekę Gambia wprost do stolicy, do portu w Banjul. Przy nabrzeżu kotwiczy wielki kontenerowiec i już wiemy, że nasz kontener z klapkami ma się dobrze. Z Barra do Banjul płynie się godzinę, prom kręci piruety – raz przodem, raz tyłem. Wóz mamy obklejony kozami, które Gambijczycy wiozą na doroczne święto „Tabaski” – mysz się nie prześlizgnie. Trochę nas to wszystko usypia – cel osiągnięty, przynajmniej ten geograficzny. Tak, robi się nostalgicznie. Dojechaliśmy. Dotarliśmy. Jesteśmy.
Wszystko jest obce i inne. Zaraz za portem wita nas stolica z całym swoim kolorytem. Wielkie ciężarówki czekają na załadunek, ludzie skaczą przez kałuże w środku pory deszczowej, psy leniwie leżą przy drogach. Plan mamy taki, by dojechać do miasteczka Bwiam, gdzie rok temu także rozdawane były klapki – tam parafię prowadzi zaprzyjaźniony gambijski ksiądz, który już na nas czeka i pomoże także w tym roku. No i jedziemy do niego kolejne trzy godziny.
Nie byłoby tej podróży, gdyby nie wszyscy nasi Partnerzy, którym w tym miejscu bardzo dziękujemy. Bez Was i Waszej pomocy nie rozdalibyśmy klapków – a tylko o tym teraz myślimy. Dziękujemy. Najważniejsze, by w tej całej opowieści nie stracić głównego celu z oczu, a jest nim rozdanie klapków. Dużo się dzieje, ale najważniejsze dopiero przed nami, wiemy to. Ten etap, etap drogi w jedną stronę, mamy już za sobą, teraz skupiamy się tylko na przejęciu kontenera oraz na rozsądnym zorganizowaniu rozdawania klapków – tylko to się liczy. Potem pomyślimy nad resztą.
Galeria zdjęć:
Zobacz również: