Cieszyliśmy się. Skakaliśmy z radości. Śmialiśmy się do łez, gdy pocztą, przez kurierów i wszystkimi możliwymi kanałami zaczynały przybywać do nas klapki.
Oczyma wyobraźni już widzieliśmy uśmiechnięte gambijskie dzieci, dla których to wszystko robimy. Jest moc! Codziennie docierało do nas kilka przesyłek. Koperty. Paczki. Worki. Klapki słały osoby prywatne i instytucje z najdalszych zakątków Polski. Czasem ktoś dołączył wzruszający list, czasem rysunek (wszystko skrupulatnie zbieramy i kiedyś zrobimy wystawę albo opublikujemy w odświętnym albumie). Przyjeżdżały do nas rodziny z dziećmi, by osobiście wrzucić klapki do zagródki. Często studenci przyprowadzali rodzeństwo, przychodzili harcerze, siostry zakonne, dzieci z Domu Dziecka. Na wysokości zadania stanęli pracownicy Akademii, którzy animowali zbiórkę klapków wśród swoich znajomych i przyjaciół, w szkołach i przedszkolach u swoich dzieci. Wszystkie ręce na pokład – świątek, piątek i niedziela.
Równolegle do tych wszystkich przemiłych wydarzeń prowadziliśmy działania organizacyjne związane z wysyłką całego transportu do Gambii – to nie lada, jak się zaraz okazało, wyzwanie. Trybiki musiały działać. W zeszłym roku klapki udało nam się upchać kolanem do klapcara, cudem przekroczyć kolejne granice i wszystko rozdać małym Afrykańczykom. Teraz, gdy klapki zbierane były w ponad trzystu miejscach, łatwo było przewidzieć, że jeśli każdy karton zapełniony będzie tylko w połowie (około pięćdziesiąt par), to mamy do przewiezienia 15 tysięcy par klapków… (!). Informacja ta mroziła krew w żyłach, bo meldunki „z terenu” były dużo bardziej optymistyczne – prawie wszędzie klapków było więcej lub bardzo, bardzo dużo.
Czekacie na kolejny cud? I oto dostajemy maila, że wielka firma transportowa drogą lądową i morską przewiezie wszystkie klapki do Gambii!!! Pytają kiedy i gdzie mają podstawić kontener. Czy to dzieje się naprawdę??? Wszystko układa się idealnie! Planujemy. Liczymy. Umawiamy. A w trakcie organizujemy na naszej uczelni spore, dwudniowe wydarzenie edukacyjne, które roboczo nazywamy „Klapkomanią”. Razem z nauczycielami przychodzą do nas dzieci i młodzież – kilkaset osób, a na pamiątkę tego interesującego dnia wszyscy malują na uczelnianym parkingu ogromną mapę Afryki, z Gambią po lewej stronie, tam gdzie serce…
Tymczasem góra klapków rośnie i rośnie. Z zagródki robi się zagroda, a już za chwilę widać tylko wielki kopiec klapków. Kolory wysypują się na boki i z trudem udaje nam się utrzymać wszystko w ryzach. Dzień po dniu docierają nowe transporty, Ambasadorowie kończą zbierania – koniec czerwca, kończy się też rok szkolny. Góra klapków rośnie w oczach – nie do uwierzenia. Pewnego dnia, niespodziewanie, odwiedza nas minister rządu gambijskiego ds. młodzieży i sportu – zaczyna się dziać. Umawiamy kontener na 10 lipca i powoli przygotowujemy się do liczenia, segregowania i pakowania. Narada za naradą i mamy plan – na szczęście korytarze naszej uczelni są długie i szerokie. I na szczęście studenci, którym akurat rozpoczęła się sesja, przykładają do wszystko rękę – robota aż się pali!
Dzielimy pracę na etapy – zostało dziesięć dni. Najpierw wszystkie klapki skrupulatnie pozbawiamy zbędnych plastików: odczepiamy cenówki, wieszaczki, odcinamy niepotrzebne kartoniki, przywieszki, folie, woreczki itp. itd. Ogrom śmieci zajmuje kilka dobrych kartonów – do Afryki nie wieziemy śmieci (hejterzy już zacierali ręce…). W ciągu dwóch dni około trzydzieści osób pakuje wszystko do niebieskich worków, a w każdym po pięćdziesiąt złączonych i skompletowanych par. Odkładamy na bok klapki używane i te bez pary, zdarza się. Liczymy, kalkulujemy i już jest 19 tysięcy par, a nowe dostawy klapków ciągle jeszcze „dojeżdżają”. Boimy się liczyć.
Ale to nie koniec – to początek. Za dwa dni wszystkie ułożone i spakowane klapki cierpliwe wynosimy w prawie czterystu workach (!) i entuzjastycznie rozsypujemy na uczelnianym trawniku, by sfotografować jedyny na świecie klapkowy dywan – fotografia przechodzi do historii, tak jak kilka innych z tego dnia. Jest więc serce z klapków, są klapki wysypane na schodach pobliskiego zaprzyjaźnionego centrum handlowego, są w różnych miejscach Bielska-Białej (m.in. przy znanej rzeźbie Reksia, pod teatrem, na rynku). Niemiłosierny upał nie pozwala na więcej, choć w planach mieliśmy jeszcze to i owo.
I teraz najtrudniejszy moment, który trwa dwa dni. Od rana do wieczora na długim i szerokim uczelnianym korytarzu około pięćdziesiąt osób (a może i więcej) sukcesywnie wysypuje wszystkie klapki z worków, by za chwilę najpierw oddzielać „japonki” od reszty i równolegle segregować wszystkie pary według numeracji. Karkołomna sprawa, gdy chwytasz w dłoń rozmiar 33 i musisz z nim przejść dobrych kilka, kilkanaście metrów – i tak milion razy wte i wewte, wte i wewte. Cierpliwie. Metodycznie. Z uśmiechem – bo dla dzieci w Gambii. Tak przygotowane i posegregowane klapki trafiają w ręce studentów i pracowników naszej uczelni, którzy każdą parę „trytytkują”, by klapki na potrzeby transportu zajmowały jak najmniej miejsca. Siedemnaście tysięcy trytytek (piszemy maila do bielskiego producenta i zaraz dostajemy odpowiedź, że możemy wziąć ile chcemy, jakie tylko chcemy i w jakimkolwiek kolorze). Bierzemy i ślemy ukłony. Klapki trzeba „sprasować”. Ergonomiczne „japonki” lądują w workach po sto par, a cała reszta po pięćdziesiąt. Nikt nie czuje rąk i nóg, a krokomierze pokazują przechodzonych po trzydzieści kilometrów dziennie.
W niedzielę wieczorem, na dwa dni przed przybyciem kontenera, wszystko mamy posegregowane, spakowane i policzone. Otaśmowane niebieskie worki czekają na swoją ostatnią drogę – na ciężarówkę. Liczymy i liczymy – jak nic mamy 21.133 pary klapków!!! Tyle udało nam się uzbierać dzięki zaangażowaniu wielu ludzi dobrej woli. Trochę trudno w to uwierzyć, ale zdjęcia nie kłamią. Ponad 21 tysięcy afrykańskich dzieci nie będzie chodzić boso. Ta świadomość ciśnie łzy do oczu, bo nigdy nie przypuszczaliśmy, że tyle będzie uśmiechu i radości. Dziękujemy!!!
Galeria zdjęć:
Zobacz również: